czwartek, 18 grudnia 2014

Firefly


Niepewność
Rozwinęła skrzydła
Roziskrzone spojrzeniem
I nagłym uderzeniem serca
I westchnieniem, co rozbrzmiało
W jesiennej nocy
I wszędzie już była

Była w motylach,
Panoszących się w brzuchu
I w zapachu kawy,
Zalanej w ulubionym kubku
Wszędzie już była
Nawet w czekoladzie
I w bieli, tej chmurnej

Nieproszona
Zastała ją w kuchni
Z marchewką w ręce
Nieuczesaną
Jakby łóżko nie chciało,
By wydostała się z jego szponów
Irracjonalna

Ojejku, jak dziwnie
Pamiętam, że chłodno było,
Kiedy poczułem dłonie na twarzy
Zabawnie tak.
Bard

piątek, 12 grudnia 2014

Yakedo


Spłonąłem
Dotknąwszy słońca
Rozpaliwszy płomień
Strawiłem sam siebie
W niemym krzyku wspomnień

Spłonąłem
Fantasmagoria
Nędzne wspomnienie myśli
Uderzenia serca
Które nagle się rozpadło

Spłonąłem
Sztylet karmazynu
Stworzony ze snów
I z niebieskoskrzydłej
Ulotności motyli

Nieładnie tak,
Ranić wszystkich,
Którzy stoją zbyt blisko.
Bard

piątek, 7 listopada 2014

Hurt


Czymże się stałem?
Stara przyjaciółko
Gdy karmazynowe kwiaty
Zagościły na mej skórze
Przybyła wiosna
W zimną, listopadową noc

Czymże się stałem?
Stara przyjaciółko
Nie ma już niczego
Co byłoby jak dawniej
Nawet Ciebie
W zimną, listopadową noc

Czymże się stałem?!
Stara przyjaciółko
Ty, która wpełzasz wszędzie,
Ty, która dajesz tylko ból
W zimną, listopadową noc
Gdy spokojny szept krwi
Zagłuszył wszystko
Na krótką chwilę
Nawet wierszy
Już nie umiem pisać
Bard

niedziela, 26 października 2014

Lawa


Gołębie poderwały się do lotu
Październikowa cisza bez ciszy
Tylko huk wystrzału
I krew między kamieniami
Głuchy szept śmierci
Bezsensownej i niemrawej
Lew stał się zwierzyną

Jucha znów spłynęła rynsztokiem
W smutnej kakofonii salw
Kości zostały rzucone
Połamane, wyrwane, martwe
Śmiech potwora i jego zgrai
Rozpostarł skrzydła
Nad przebiegłością lisa

Umarli
Tak młodo i głupio
Jak płomień świecy
Zdmuchniętej przez wiatr
Umarli
Ale ciągle żywi
W naszych sercach
I w krzyku, który wznosił się do nieba
„Jeszcze Polska nie zginęła”
 
I pomyślałby kto
Że tak się da
Że tak można
Zginąć
Bez smutku
Bard

piątek, 17 października 2014

I nasza gwiazda


Pustka,
która nie była pusta
- wypaliła wszystko
Wyżarła wszystko,
co mogło lśnić
światłem własnym
- nie tylko odbitym

Bezsen
zaczął nawiedzać noce
- pozornie rozgwieżdżone
Wnosił do nich coś,
czego nie powinny mieć
nierozumne wypełnione
- lękiem niedosytu

Czas,
tylko on był w ruchu
- pośród wszelkich cieni
Trwanie
w tym dziwnym niężyciu
którego nic nie mogło przerwać
- nawet rozpalone wargi

Nawet ona spogląda
Na ten dziwny żywot
Czarnego kota
Patrzy ze wschodu
I uśmiecha się
Jakby wcale nie była tylko ogniem
Bard

Our World


Runęły mury Jerycha
Świat się zmienia
Kolejny raz
Anioły runęły z niebios
Obnażyły ostrza
By zburzyć świątynie
Skrwawionych bóstw

Oko za oko
Zakrzyknął Hammurabi
Na swoich stelach
Wyrżnąć niewiernych
Wywrzeszczał Mahomet
Zaczynając Dżihad
Słodki taniec mordu

Krew zakryła niebo
W noc Bartłomieja
Rozbrzmiały wrzaski
Wszystko stało się jasne
Kiedy księżyc
Stał się płomieniem
Patronem śmierci

A gdzieś w tym wszystkim
Stoimy my
Z otwartymi szeroko
Kronikami tego świata
Bard

wtorek, 30 września 2014

I żyć


Kolejna noc
I znowu bezsen zapukał do drzwi
Niby nieproszony,
Ale przywitany uśmiechem
(zaskakująco szczerym)

Gwiazda spadła
Przecięła niebo jak niepewność
Ta problematyczna,
Co się lęgnie pod łóżkiem
(za biurkiem w sumie też)

Dotknął jej warg
Rozpalonych tysiącami uderzeń
Płonącego serca
Które rozbrzmiewały
(na spółkę z samotnością)

Świergot wspomnień
Śpiewając razem z krukami
Mówi, że już rano
I że trzeba żyć
(a nie tylko istnieć)
I żyć bym chciał
Bo nudno już
Tak trwać
W bezsensie.

sobota, 30 sierpnia 2014

Libérés


Dlaczego ona umarła?
Przecież anioły nie umierają
Nie znikają
Jak gwiazdy,
Które upadły
Anioły nie umierają!

Dlaczego ona umarła?
Przecież anioły nie płaczą
Ich oczy
Nie mają łez,
Które mogą płynąć
Anioły nie płaczą!

Dlaczego ona umarła?
Przecież anioły nie mają domu
Są ponad
Tym wszystkim,
Czego my pragniemy
Anioły nie mają domu!

Dlaczego ona umarła?
Może chciała
Zniknąć
Zapłakać
Znaleźć dom
Choć nie powinna
Chciała wolności

Przecież anioły nie umierają,
Tak?


Kurwa.
Chyba jednak
Potrafię płakać
Bard.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Fatalité


Zagubieni w lekkości własnych myśli
Wtuleni w otręby lepkich wspomnień
Wsłuchani w krople krwi naszych dusz
Upadłych
Jak stado kruków
Wyrywających ochłapy
Z pysku otchłani

Gdzieś zgubiliśmy siebie
W objęciach tej nocy
Po której nie było świtu

Mrok
To nasz los
Przeznaczenie
Pani naszych losów
Uliczna kurtyzana
Trzymająca nasze życie
W swoich rękach

Spłonęliśmy
Choć mówiliśmy,
Że nie sprzedamy
Skóry tak łatwo
Bard

środa, 13 sierpnia 2014

Le Val d'Amour


Minie kolejny dzień
Wśród jazgotu niepewnego jutra
I niezapamiętanego wczoraj
W miejscu, gdzie wszyscy się gubią
By nigdy niczego nie odnaleźć

Minie kolejny miesiąc
A my dalej będziemy tylko błądzić
Choć przecież możemy zapalić świece
I odnaleźć wszystko,
Co zostało utracone

Minie kolejny rok
Gołębie dalej będą srać
Psy ciągle będą warczeć
A koty będą pałętać się
Po cuchnących rynsztokach

Minie kolejny wiek
Lecz na razie niech trwa
Uliczna magia Val d'Amour
Gdzie za miłość nie płacisz nic
Prócz kilku miedziaków
Niech trwa

Schlajmy się w pień
I odwiedźmy ten
Słynny kabaret
O którym każdy słyszał
Bard

Le mot Phoebus


Jej imię wybrzmiało
Jak promień słońca,
Przedzierający się przez zasłony
O świcie,
Gdy ptaki zwiastują
Nadejście nowego dnia
Pełnego piękna

Jej imię wybrzmiało,
Wpisując się na stałe
Do ksiąg jego myśli
I snów
Z których żaden
(przynajmniej do tej pory)
Się nie ziścił

Jej imię wybrzmiało,
Będąc pytaniem
Wiszącym w ciszy
Uśmiechu
Który wykwitł spokojnie
Na jej wargach
Jak kwiat

Jej imię wybrzmiało
A on chciał
By było z nim
Już zawsze
Niczym chłodny podmuch
Morskiej bryzy
Mare Nostrum

Phoebus znaczy słońce.
Bard

wtorek, 12 sierpnia 2014

Le Temps des Cathédrales


Stoimy na skraju
Dziwnego świata
Kakofonii paradoksów
Hucznie nazywanej życiem
I wszystko byłoby dobrze,
Gdyby nie głupota
Owej ludzkiej rasy

Pośród nocy
Słychać krzyk zza murów
Zamknięto bramy miasta,
Przy których stoją tłumy
Przerażone nadchodzącym mrokiem
Historia się powtarza
Chce, by ją opisać

Tańczymy pośród katedr,
Dotykających nieba
Pośród strzelistych pomników ludzkości,
Których czas przeminął
Jak tchnienie Adama
I śnieg, który opadł na ziemię
Tamtej zimy

Jesteśmy u progu
Niszczejącego świata
Choć mury i katedry upadną
Nasze historie będą trwać
A opowieści poetów i trubadurów
Zaniosą je dalej,
Ku przyszłym wiekom

Otwórzcie bramy,
Pozwólcie im wejść
Barbarzyńcom i poganom
Niech staną obok nas
I spojrzą w otchłań razem z nami
Bo koniec tego świata
Był przewidziany na rok dwutysięczny

Czas poetów
Nigdy nie minie.
Bard

PS: Dzięki, Jimmy.

Lune


Księżycu,
Który tak jasno dziś świecisz
Na dachach tych domów
Zobacz
Jak człowiek
Może wrzeszczeć z miłości
I cierpieć

Zgubiłem się
Tam gdzieś pośród myśli
I snów,
Galopujących
Krętymi uliczkami
Opuszczonych miast

Gdzieś w kakofonii
I nielogicznie
Odnajduję sens
Patrzenia na gwiazdy
Odbite w oczach
Które się kocha

Herbata paruje
A ja ciągle w swej głowie
Słyszę
Zapach jej włosów
I smak jej skóry
Czy to normalne?

Księżycu,
Który tak szybko zachodzisz
Za ostatnim wzgórzem
Zobacz
Jak człowiek
Może wrzeszczeć z miłości
I płakać
Ze szczęścia

Czuwaj,
Nad tym dziwnym światem.
Bard

niedziela, 10 sierpnia 2014

Florence


Serce
Stęsknione
Wpatrzone w zmierzch
Nad górami Nonsbergu

Myśli
Galopujące
Nad łąkami malachitu
Ku szepczącym alejkom
Miasta na wodzie

Dusza
Wyrywająca się
Do gwiazd nad Florencją
Odbijających się
W jej oczach

Jesteśmy u progu świata,
który się rozpada.
Będzie dobrze.
Bard

piątek, 8 sierpnia 2014

Nierealność


Sen
Była snem
Nierealnym
Nieuchwytnym
Snem
Który się ziścił
Wśród śpiewu
Mew i niepamięci

Płomień
Była płomieniem
Niespodziewanym
Nieokiełznanym
Płomieniem
Który rozproszył
Te wszystkie cienie
Ukryte w kątach

Śmierć
Była śmiercią
Niemalżycia
Tylkoistnienia
Śmiercią
Która zakończyła
Cichy żywot
Pustki


Everybody lies.
Powodzenia,
Bard.

sobota, 12 lipca 2014

Po drugiej stronie lustra


Istniał
W świecie swoich myśli
I dziwnych snów,
Których nie widział

Żył
W jakimś dziwnym miejscu,
Bez okien i drzwi
Trzy ściany czerni

I tylko na jednej
Wisiało lustro
Jedyne wyjście
Z tego ciemnego pokoju
Gdzie nie ma światła
I serc

sobota, 28 czerwca 2014

Dorośnij


Głupio tak, Mała
Bać się kochać
Ale chyba nie umiem
Nie umiem nie ranić
Tych wszystkich ludzi
Którzy są zbyt blisko

Muszę dorosnąć
Zamiast bawić się w snach
I śpiewać na ulicach
Muszę dorosnąć
To trochę straszne
Tego też się boję

Trochę strasznie tutaj
W tym cichym, pustym pokoju
Niech ktoś zapali światło
I szybko ucieknie
Żebym nie mógł więcej
Zadać mu bólu

Westchnienie
Coś dużo tych błędów
Niewybaczalnych
Zbyt dużo
I zbyt głupich
Tak sądzę

Chyba ucieknę
Gdzieś daleko
Gdzie nie ma ludzi
I w końcu będzie dobrze
Bo tam przecież jest pusto
Nie będzie kogo ranić

Głupio tak, Mała
Tonąć w kłamstwach
I nie umieć nie ranić
Tych, których się kocha
Tak mocno
Że aż wstyd

czwartek, 19 czerwca 2014

"Zielony Księżyc"

Wszystko zaczęło się kiedyś, wcale nie tak niedawno. Wszystko zaczęło się od księżyca, który przybrał barwę zieleni. Ale tylko na godzinę, między jednym dniem a drugim, o północy. Wszystko zaczęło się od ludzi, którzy nie mogli spać. I teraz jest tak co noc.
Park. Niemal pusty. Tylko na jednej ławce ktoś siedział, z jednym okiem zamkniętym, a drugim otwartym. Szmer trawy i liści, poruszanych przez wiatr, był jak kołysanka.
- Yyy… Przepraszam, ale… Kim pan w ogóle jest?
Skąd ona się wzięła? Dziewczynka, mały pierdek, może dwanaście lat. Niezbyt zadbane włosy, troszkę za małe ubrania, szare.
- A Ty?
- Ja… Tego nooo… Ja jestem… No ale kim pan jest?
Dzieci. Z dziećmi nie da się dogadać. Uśmiechnął się.
- No cóż, nazywam się Stefan.
- I co pan tu robi?
- Siedzę.
- Iiiiiiiiii?
- I patrzę.
- Na co?
- Na księżyc.
Dziewczynka uniosła jedną brew, uśmiechnęła się.
- To popatrzmy razem!
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Dobrze, mała. Popatrzmy razem.
A tak zaczęło się coś nowego. Coś, czego nikt wcześniej nie widział i czego nikt więcej nie zobaczy. Ludzie spotykają się, wpadają na siebie przypadkowo. I wiecie… Czasem nic z tego nie wynika. Ale czasem wynika wiele. Nawet wszystko. Rozumiecie? To dobrze. A jeżeli nie… To zrozumiecie. Kiedyś.
- Czy macie pozwolenie, żeby tu siedzieć?!
A ten to kto znowu? Wygląda dziwnie. Skąd ten czarny mundur.
- Kim jest ten pan, panie Stefanie? – zapytała dziewczynka.
- Kim pan jest, proszę pana? – zapytał Stefan.
- Czy macie pozwolenie, żeby tu siedzieć? – wszędzie tylko te pytania.
Dziewczynka wstała. Postawa prosto, pierś wypięta, pupa do tyłu, tak jak uczyli w domu.
- Mama mi pozwoliła, więc mogę!
Stefan się uśmiechnął. Czarny pan też. I przestał pytać. Poszedł sobie gdzieś.
- Ci w czarnych mundurach już tacy są, mała. Siadaj.
Cisza. Tylko wiatr gdzieś w konarach drzew. Tylko gdzieś samochody na ulicach.
- Panie Stefanie… Yyy… Jak pan myśli… Dlaczego księżyc jest zielony?
- A Ty, jak myślisz?
- Bo wie pan… Mi już to dziadek opowiadał kiedyś, wie pan?
Pokręcił głową.
- Kim jest Twój dziadek?
- Mój dziadek? Yyyy…. Mój dziadek… Tego… Bo wie pan, mój dziadek… Bo mój dziadek jest…. Mój dziaaa… Yyyy… Mój dziadek jest moim dziadkiem!
Stefan znowu się uśmiechnął.
- Ale kim on jest?
- Mój dziadek… Mój dziadek jeeeest… Mój dziadek jest tatą mojej, yyy… Mamy! Tatą mamy!
Westchnął, patrząc się na nią. Spoglądała na księżyc, zafascynowana.
- No dobrze. I co Ci mówił dziadek?
- Dziadek? Aaaa, tak! Dziadek mi opowiadał, że ten księżyc to wcale nie jest księżyc, tylko planeta. I tego, ta planeta, po caaaałych dwudziestu czterech godzinach – jest zmęczona! I ona idzie spać, wie pan? I wtedy, tak mi mówił dziadek, widać księżyc, ale ten prawdziwy! I ten, wtedy widać prawdziwy księżyc. I ten księżyc to ten prawdziwy, rozumie pan?
- Rozumiem.
Cisza.
- Psze panaaa…
- Tak, mała?
- Ten czarny pan się do nas przysiadł.
- Ci w czarnych mundurach już tak mają, mała. Spokojnie.
- Ale, ale…
- Nie ma się czego bać, mała. Naprawdę.
- Dlaczego ten pan się do nas przysiadł?
- Widzisz… Tak w życiu jest, że ludzie się do nas przysiadają. I siedzą obok nas. Czasem przez kilka minut, czasem przez kilka godzin, czasem bardzo, bardzo długo. A potem wstają i idą sobie. A my nawet nie wiemy do końca gdzie.
- Niech pan nigdzie nie idzie, panie Stefanie.
- Dobrze, mała.
Cisza. Tylko wiatr gdzieś w konarach drzew. Tylko gdzieś samochody na ulicach.
- Panie Stefanie, miał mi pan coś powiedzieć!
- Hym?
- Zielony. Księżyc. Pamięta pan, psze pana?
- A tak, pamiętam.
- Chcecie usłyszeć czarną historię o zielonym księżycu? – odezwał się czarny pan.
Dziewczynka spojrzała na niego, przekrzywiła głowę i kiwnęła nią. Stefan wzruszył ramionami, uśmiechając się.
- Więc… Księżyc to nie żadna planeta. Księżyc jest księżycem, przecież to oczywiste. Ale nasz księżyc jest biały – czarny pan westchnął, tym odgłosem, który wydają z siebie bardzo zapracowani ludzie po całym dniu roboty. – Jest zielony, bo kiedyś coś poszło nie tak. Kiedyś, kiedy księżyc wstał troszkę za wcześnie i zasłonił słońce. Księżyc i słońce się pokłócili, jak to często bywa w takich sytuacjach. I od tej pory, koło północy, słońce robi psikusa księżycowi. Zmienia kolor na zielony i zasłania księżyc. Już rozumiecie?
Dziewczynka spojrzała na niego, unosząc jedną brew.
- Kim pan jest, proszę pana?
- Nikim.
- Kimś pan musi być.
- Jestem nikim.
- Nieprawda!
- Prawda.
- Nieprawda. I niech mi pan nie wmawia, że to prawda!
- Prawda.
- Nie-e-e-e-e-e-e!
Stefan położył dłoń na ramieniu dziewczynki.
- Przestań, mała.
- Ale ten pan kłamie.
- Nie. On po prostu tego nie wie.
- Nie wie kim jest?
- Nie wie, że nie może być nikim.
- Panie Stefanie, niech pan mu to wytłumaczy!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Sam musi do tego dojść.
- Dlaczego?
- Tak już jest.
Czarny pan westchnął. Nie słuchał ich. Po prostu patrzył w księżyc.
- Ci w czarnych mundurach już tak mają, prawda? – zapytała dziewczynka.
- Prawda. Ale masz rację. Nie można być nikim. Nie ma kogoś, kto jest nikim. Zawsze jesteśmy kimś. Ja jestem sobą, a Ty jesteś Tobą. I nic tego nie zmieni. Jesteśmy ludźmi. I zawsze będziemy, nawet kiedy już nas nie będzie. Rozumiesz?
- Nie.
- To nic nie szkodzi. Kiedyś zrozumiesz.
Jesteśmy twórcami własnych żyć, szewcami losu, posiadaczami dusz, kowalami serc. Jesteśmy siostrami, braćmi, ciotkami, matkami, dziećmi, babciami, ojcami, dziadkami. Jesteśmy, istniejemy w ciszy.
- Panie Stefanie! Dlaczego on jest zielony?
- Oj, mała, zapomniałbym, przecież miałem Ci to powiedzieć.
- No, proszę pana!
- Więc… Kurczę. Trudno mi powiedzieć.
- Jak to?
- Bo widzisz, mała… Sam nie wiem. Mogę tylko przypuszczać.
- Niech pan przypuszcza!
Stefan uśmiechnął się, patrząc na nią.
- Widzisz… Ja myślę, że księżyc jest zielony, bo zielony uspokaja.
- Ale dzieci muszą spać przed siódmą. Więc po co ten księżyc?
- Mała… Czasem jest tak, że nie da się zasnąć przed siódmą, choćbyś nie wiadomo jak bardzo chciała. Wtedy siedzisz i myślisz nad tym wszystkim, co zrobiłaś. I nie możesz spać. Po prostu się nie da.
- Iiiii?
- I wtedy wychodzisz na balkon albo patrzysz przez okno. I widzisz ten zielony księżyc. I jego widok sprawia, że łatwiej Ci zasnąć. Rozumiesz?
- Mhm.
- Księżyc jest zielony, bo coś w tym świecie musi nam pomagać, nie może być tylko pełno problemów.
- Jest pan bardzo mądry, panie Stefanie.
- Prawie jak Twój dziadek, prawda?
- Noooo…. Prawie!
- Twój dziadek jest dużo mądrzejszy?
- Troszeczkę.
- Duża ta troszeczka?
- Malutka.
- Bardzo malutka?
- Bardzo.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo to znaczy, że za niedługo będę tak mądry jak Twój dziadek, mała.
- Iii?
- I wtedy będę mógł opowiadać Ci bajki o zielonym księżycu.
Wszystko się zmienia. Świat się zmienia. Dlatego, że my się zmieniamy. A my tworzymy świat. My go kreujemy, sobą. Kolorujemy go swoimi słowami i czynami, tym jacy jesteśmy dla innych. My jesteśmy światem. A świat jest nami. To łatwe, naprawdę.
Wystarczy tylko się rozejrzeć.
- Nieprawda!
Znowu ktoś przyszedł. Jakiś ktoś w szarym płaszczu.
- To wszystko nieprawda!
- Ale co? – zapytał czarny pan.
- Wszystko.
- Skąd wiesz? – zapytała dziewczynka.
- Bo wiem.
- Więc opowiedz. Dlaczego księżyc jest zielony? – zapytał Stefan.
- Ha! Dobrze. Nie ma problemu.
Wybiła pierwsza. Zniknął zielony księżyc. I wszystko się skończyło.
Mężczyzna w czarnym mundurze przez dwa tygodnie szukał ubranej na szaro dziewczynki i mężczyzny o imieniu Stefan. Spędził na poszukiwaniach cały swój wolny czas, którego miał aż nad to. Nie wiedział… Nie mógł wiedzieć, że dziewczynka uciekła z domu. Nie miała rodziców, zginęli, gdy miała rok. Wychowywał ją dziadek. Dla niego jedyną dyscypliną był kabel od głośników jego starej wieży stereo. Mężczyzna jej szukał, ale nigdy jej znalazł. Nie mógł też wiedzieć, że Stefan był bezdomnym, który ledwo wiązał koniec z końcem przez ostatnie kilka lat.
Nie znalazł ich. Nigdy ich nie znalazł. Bo dziewczynka spała. Na dnie rzeki, którą próbowała przejść dwie godziny później, upierając się, że da radę przeskoczyć z kamyka na kamyk. Stefan był wtedy obok, ale nie mógł nic zrobić. Schlał się, chciał zabić poczucie winy. Przeszedł przez ulicę na czerwonym świetle. Albo raczej nie przeszedł…
Mundurowy nie znalazł ich. A sam umarł rok później. Przez pięć lat toczył walkę z rakiem. I kiedy już myślał, że zwycięży… Przegrał.
Tak to się skończyło. Nikt ich więcej nie widział.
A… Zapomniałbym. Ten ktoś w szarym płaszczu? Przecież musisz pamiętać. To byłaś Ty. Stałaś tam wtedy. Słuchałaś ich. Musisz pamiętać, takich rzeczy się nie zapomina. A ja byłem obok. Patrzyłem na to wszystko.
Dlaczego księżyc jest zielony? Dla mnie zielony księżyc to marzenia. I sny. I słowa, te niewypowiedziane. Każdy ma własny księżyc. Taki swój, prywatny. Ale Ci, którzy są blisko tych marzeń, widzą już ich kolor. Zieleń. Zieleń trawy w górskim zagajniku, zieleń raf koralowych, zieleń oczu drugiej osoby. Zieleń snów.
Ale to tylko moje myśli.
A tak szczerze, między nami mówiąc…
Wiesz może dlaczego księżyc jest zielony?

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Czas Ognia


Spotkałem kiedyś płomień o zielonych oczach, zimnych dłoniach i gorących wargach.
Dotknąłem kiedyś duszy, takiej niespokojnej i gwałtownej, jak podmuch górskiego wiatru.
Znalazłem kiedyś gwiazdę na wschodzie, jaśniejszą od wszystkich innych,
którą nazwałem imieniem moich marzeń.

A teraz stoję w popiołach.
I modlę się o to, bym znalazł tutaj choć trochę żaru,
który ciągle się tli.

Wszystko skręca
Nierealne marzenia
Chwyć moją dłoń

Już utraciłem
Ten pieprzyk na szyi
Znamię na plecach
I ją całą

Stoję tutaj
W popiołach tej duszy
Która płonęła
I upadła

wtorek, 3 czerwca 2014

Nic nadzwyczajnego


Pocałował ją. Tak, od tego to wszystko się zaczęło.
Od delikatnego muśnięcia jej ust, od czegoś na kształt lekkiego
powiewu morskiej bryzy latem, kiedy dookoła nie ma jak schować się przed cieniem.
Zamknął oczy. Wszystko, co działo się w jego głowie, działo się jednocześnie w rzeczywistości.
Jego dłonie wędrowały, wytyczały szlaki, których jeszcze nikt inny nie przemierzył,
rozpalały jej skórę, jej serce, jej myśli.
Poczuł smak jej skóry. To było... Zaskakujące. Nie mógł tego określić, nie potrafił.
Czuł tylko jak powoli wszystko znika, wszystko się rozmazuje.
Czuł się tak, jakbym tańczył walca ze swoim marzeniem.
To było jednocześnie fascynujące, piękne i napełniające strachem.
Bał się, że naruszy kruchość jej istnienia. W jego głowie rodziły się myśli,
by odsunąć to wszystko od siebie, przy wyrwać się z rytmu tego tańca.

A potem myśli gdzieś zniknęły, wszystkie.

Była tylko ona. Zatracił się w niej, utonął całkowicie.
Były tylko jej zielone oczy, w których widział wszystko, czego ona pragnęła.
Był tylko chłód jej dłoni, wdzierający się pod koszulę.
Był tylko zapach jej perfum, mącący w głowie, sprawiający, że potrafił skupić się tylko na niej.
Była tylko ona. I on. Razem.
Pośród bezdźwięcznej muzyki oddechów i snów,
które stały się realne.

Nic nadzwyczajnego.
Ale tam była ona.
To musiało być inne.

czwartek, 22 maja 2014

Westchnienie


Pośród cichych szeptów cieni
Pośród łagodnych śpiewów iluzji
W nagłym nieistnieniu serca
W niespokojnym oddechu duszy
W krzyku chłodnych wspomnień
W nieoddechu słodkiej krwi
W strumieniach nienazwanych łez
Umieram

I gorzkim uśmiechem
Przykrywam cichy krzyk serca
Które w rozpadzie
Nieżyje
Ratuj
Wysyp nudnych słów
Miłego tam,
Bard

sobota, 17 maja 2014

Nevermore


Oddechem dotknął
Jej warg
Uderzeniem serca
Zaplótł warkocz z uniesień
Szeptem
Przemknął obok jej marzeń
Niespełnionych
Tylko po to, by
Dotknąć serca.

Spojrzeniem obudził
Wspomnienia
Pełne wzruszeń i szybkich
Skrzydłomyśli
Płomieniem swej krwi
Zaprosił
Płomień w jej duszę
Istnieniem
Ugasił jej pragnienie

Pocałunkiem ukoił
Nieżycie
Spierzchniętych warg
Istnienia
Ciepłem poukładał
Pustkę
W realności jej snów
Dał szczęście
W całości sobą

A kruk wrzeszczy
"Nigdy więcej, nigdy już!"
Dobranoc,
Bard.

czwartek, 15 maja 2014

Zdecydowanie...


Chcę być obok Ciebie.
Dogryzać Ci tylko po to, by Twoje roześmianeobrażone "chrzań się!" przyprawiło mnie o niekontrolowany napad śmiechu.
Chcę być obok Ciebie.
Oprzeć głowę na Twoim ramieniu i usłyszeć Twoje zrezygnowane westchnienie zatytułowane
"Nie śpij na mnie, bo Cię ugryzę".
Chcę być obok Ciebie.
Oglądać Twój uśmiech, ten typowo Twój,
ten od którego nigdy nie potrafię oderwać wzroku.

Takie moje małe, ale wielkie uzależnienie, od którego nie chcę się uwalniać.
Miłego dnia,
(Kocham Cię)
Bard.

wtorek, 13 maja 2014

Zamykam oczy


"Zamykam oczy, tamując łzy. Słyszę jak za oknem wiatr porusza gałęziami drzew. Oczyma duszy widzę, jak księżyc chowa się za płaszczem chmur, razem z gwiazdami.
Zamykam oczy, przywołuję przed nie Twój obraz. Twoje ciemne oczy, jasnobrązowe loki. Przywołuje wspomnienia. Przelatują jak film, przesuwany do przodu na starej kasecie.
Zamykam oczy, tylko po to, by Cię zobaczyć. Czuję chłód, bo w kominku już dawno zgasło. Która godzina? Nie mam pojęcia. Nie chcę wiedzieć.
Zamykam oczy, w powietrzu rozbrzmiewa skrzypnięcie otwierającej się okiennicy. Przeciąg cichutko wędruje po pokoju, zdmuchuje płomyk świeczki. Światło gaśnie, tak jak gasnę ja. I moje uczucia.
Zamykam oczy, przeczesuję otwartą dłonią włosy. Słyszę własne serce. Jego krzyk. Pisk. Wrzask. Boję się, wiesz? Boję się jak cholera.
Zamykam oczy, przestaję myśleć. Wstaję. Ręce się trzęsą. Czuję łzę, spływającą po policzku. Podnoszę powieki, z trudem. Ledwo mi się to udaje. Idę po płaszcz, zarzucam go tylko na siebie.
Zamykam oczy, zaciskam pięści. Zimno. Cholernie zimno. Jak w pierwszy dzień zimy. Ale to jesień. Nie ubrałem czapki. Idiota ze mnie, co?
Zamykam oczy, żeby nie widzieć niczego. Ty już czekasz, marzniesz. Podchodzę do Ciebie, jak debil. Przecież nim jestem. Przytulam Cię. Nie myślę. Serce. To serce wszystko za mnie robi.
Zamykam oczy, kropla czegoś słonego spływa po moim policzku i spada w dół, na ziemię. "Kocham Cię". Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.. Bo na resztę nie starcza mi sił. Boję się. Niczego wcześniej się tak nie bałem jak Twojej odpowiedzi.
Zamykam oczy, bo przed momentem ją usłyszałem. I ciągle nie wierzę. Przytulasz mnie mocniej. Łzy już nie spadają na ziemię. Teraz nie ma łez. Teraz jesteś Ty. I twoje słowa.
"Ja Ciebie też"."

Uwielbiam Badacha.
Tyle prawdy.
Dobranoc,
Bard.


niedziela, 11 maja 2014

Z nim szedł deszcz


Mówili, że za nim idzie deszcz, że po jego śladach kroczy pustka, obnażająca zakrwawione kły marzeń, które nigdy się nie spełnią.
Mówili, że przyszedł z północy, niesiony przez cierpienie i rozpacz, kłębiące się w jego krwi, wyciekającej z ran na jego sercu.
Mówili, że zrodził się z popiołów ludzkiej duszy, zmęczonej ciągłym bólem i tęsknotą za szczęściem.
Mówili, że wszystko, czego tylko się dotknął, zmieniało się w czarny pył, choć on nie zawsze tego chciał.
Opowiadali przeróżne historie... I wiesz co? W każdej z nich było ziarno prawdy.

Błądzę. Ciągle błądzę!
Chodzę po drogach, na których nie napotykam niczego.
Tylko ciemność.
Leżę w łóżku, życie gdzieś ze mnie ucieka bokiem. Zwykłe "jutro będzie lepiej" już nie wystarcza. Nigdy nie wystarczało!
Trochę się boję.
Ale dam sobie radę.
Dla Was.

środa, 7 maja 2014

Hello Darkness, my old friend


Przejdźmy się po ulicach, wyłożonych naszymi snami.
Zaśpiewajmy cichą pieśń naszych marzeń, opuszczonych.
Niech rozbrzmiewa echem myśli, szmerem wód setek mórz.
Napijmy się gorzkiego wina, o smaku naszej słodkiej krwi.
Rozgrzejmy swe dłonie w błękitnym blasku ulicznych latarni.
Zasłuchajmy się w krzyku pociągu, mknącego po torach.
Przywitajmy się z szarymi smugami nocy, tych minionych.
Rozpłyńmy się w blasku księżyca.
Jak kruki.

Witaj Ciemności,
Stara przyjaciółko.
Widzę Cię.



Śpijcie spokojnie,
W dłoniach Ciemności,
Bard.

poniedziałek, 5 maja 2014

Upadłem w miłość


Była jak mała dziewczynka. Wtuliła się w niego. A on…
Objął jej szyję łagodnym powiewem pocałunku, dotknął skórę spokojnym tchnieniem warg. Zaplótł warkocz z jej marzeń, spokojnym westchnieniem bez spokoju odgarnął troski. Zapomniał się w niej. A ona zapomniała się w nim. W łagodnych szeptach jego serca i krwi, tak nagle szybkiej. Zamknął jej świat w swoich dłoniach. Zamknął niezrównoważonymi ustami jej usta, a jej płomienie złączył ze swoimi. I zniknęła mała dziewczynka. Nie było w niej już nic dziecięcego.
Utonęli razem w zieleni swych oczu, tak bezkresnej i pożądliwej.

Upadłem w miłość.

Jej oczy. Tylko tyle pamiętał. Te jej zielone oczy, pełne wszystkiego. Dosłownie. W nich była cała ona. Cała jej dusza, która próbowała wyrwać się na zewnątrz, dotknąć jego. Widział w nich płomień, którego nikt nie był w stanie ugasić. Żywioł nie do ujarzmienia, który pragnął coraz więcej i więcej.
Jej oczy. Bezkresny ocean uczuć i myśli, które zazwyczaj ukrywała. Cały odrębny świat jej umysłu.
Czyste piękno.

Upadłem w miłość
Gdzieś obok Ciebie
Gdzie motyle trzepoczą
Tysiącem swych skrzydeł

I upadłszy, zapomniałem,
Jak wygląda życie bez Ciebie
Bez świata
Odbitego w Twych oczach
A marzenia
Zmieniły się w bajkę
Naszą wspólną

Błękit nieba i słońce, radośnie wyglądające zza morza chmur.
Chce się żyć.
Kiedy ona jest obok. Kiedy trzymam jej dłoń w swojej. Kiedy słucham jej głosu, balsam dla moich uszu. Kiedy tylko czuję jej obecność. Kiedy wspólnie możemy spojrzeć w gwiazdy. Kiedy nawet przydrożne drzewa się do nas uśmiechają.
Chce się żyć.
Tak po prostu.

Upadłem w miłość.

Upadłem.
Chwała Bogu, że nie samotnie.
Miłego wieczoru,
Bard.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Teraz łzy

Toniemy w tysiącach nienazwanych łez, z których każda ma swój własny odcień.
Toniemy w krwi, wypływającej z naszych serc, wsiąkającej w spragnioną wody ziemię.
Nie potrafimy znaleźć miejsca w duszy, które nie byłoby naznaczone cieniem.

Piosenka bez słów
I cisza bez myśli
Łagodny powiew wiatru
W górskiej przełęczy

Melodia bez dźwięku
Oddech bez powietrza
Spokojny krzyk ciszy
Rozdzierający chłód cienia

Taniec bez kroków
Poranek bez świtu
I ogień w ciemności
Gdzie nie ma płomieni

Pomarańcze bez zapachu
Jabłka jak winogrona
I drzewo bez cienia
Bo tu zbyt wiele światła

Gubię się w słowach
W łzach mojej duszy
W wariacji mych myśli
W płomieniu bez popiołów

Błękitne skrzydła
I popielate pióra
Tańczące w rytm walca
Którego nie ma

Tam wszystko brzmi
W tym jazgocie ciszy
Choć nie ma myśli
Są tylko łzy
Płomienne


Melancholia.
Parszywy sęp, szukający ofiary.
Mam jej dość.

Żyjcie,
Bard.

Pióra serc


Milczymy
Tak blisko odlegli
I tylko świt szepcze
Swym dziwnym uśmiechem
Jej ciepłych ust

Kwitniemy
Jak błękitne tulipany
Nad cichą przepaścią
W którą spogląda
Błękitny kruk

Umieramy
W chłodnym uścisku
Tych suchych słów
Gdzie nic nie ma
Nawet chłodu

Słuchamy
I gubimy się
W swych własnych myślach
O fioletowych skrzydłach
Motyli snów

Marzymy
O pięknym świergocie
Radosnego wiatru
Łagodnie wirującego
W sercu

A potem już nie ma marzeń
Bo jesteśmy tylko my
W objęciach niemyśli i niesnów
Jesteśmy my, tutaj -
Razem.


Ludzie.
Zamknięci w klatkach
niespełnionych marzeń.
Wśród pustosnów.

Miłego dnia,
Bard.

sobota, 26 kwietnia 2014

Bezruch


Ona jest wszędzie
W herbacie
W szarlotce mojej mamy
Czeka tylko
Na mnie

I nic z tym nie zrobię
Będzie się panoszyć
W szklance bez soku
W kieliszku
Bez wódki

Nawet tam siedzi
W prześcieradle
Gdzie powinno być ciepło
Pod kołdrą
Zamiast niej

Zimno mi
Cholernie mi zimno
Chodźmy gdzieś
Ogrzeję się
Tobą

Nie chcę tak
Zrób z tym coś, proszę
Ja nie umiem
Odgoń ją
Wypal


Nie wytrzymam tu
Kąpiąc się w deszczu
Stali i piór
W bezruchu serc,
Bez wszystkiego.
Bard

środa, 23 kwietnia 2014

Łąka morza


Mam dość
Tych moich małych pustosnów
W których milionami słów
Liczę chwil tysiące

Mam dość
Tych chwil nagle ulotnych
Kiedy uśmiechem serca
Wznieca ktoś zimowy płomień

Mam dość
Wędrówek po tym świecie
Po wzbudzonych ścieżkach
Niespełnionych marzeń

Mam dość
Rozdroży dróg
Gdzie nawet ptaki
Nie wiedzą dokąd lecą

Mam dość
Tak po prostu
Bo ileż można?

Chcę do Ciebie,
Tam gdzie nie ma snów,
Lecz Ty.
Marzenie,
Które się spełniło.

Śpij spokojnie,
W puchu moich skrzydeł,
Bard.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Muzyka bezdźwięczna


Chodźmy stąd,
Nie lubię dworców, przecież wiesz.
One dziwnie pachną -
Pożegnaniem

Wyjdźmy na deszcz,
On zmyje z nas te wszystkie żale,
Które tam są -
Niewypowiedziane

Zatańczmy tu,
Gdzie nikt na nas nie zwróci uwagi
Oni nie widzą -
Ślepota serc

Pomilczmy tak,
Tylko nasze serca słychać w kakofonii
Nie trzeba nam słów -
Tu cisza gra


Magia dzieje się tam,
Gdzie dusza człowieka jest najczystsza.
Śnij,
Bard.

Rozmowy: "Świata Brzeg"


I gdzie jest sens?

Zagubił się
W snach,
Które się ziściły
Zapukały do drzwi,
Niespodziewane.


Na kilka chwil

w odmęcie traw
widziałam blask.

Dotykał mgły
i żalił się na los
co życie kradł.


To słońca śpiew

co tańczył tak
na polach traw.
Radosny śmiech
zza deszczu łez
jak ognia zew.


I budził się

by szeptać wciąż
że nie ma słów

co kwiatów woń
nakreślą łukiem -
witraż barw.


Patrzyłem w dal

na zbocza gór
gdzie tańczył świt.
Widziałem wiatr
i siwy włos
co z jego głowy spadł.


Samotny pielgrzym wiarę niósł

i rzucał śpiew na wiatr.
A on mu tańczył,

mierzwił głos
i płakał na nasz
świat.


Samotny żołnierz

broń swą niósł,
krzyczał Bogu
"nie chcę już"!
Lecz wiatr krzyk ten wziął
i w otchłań zniósł.


Samotny płomień

dłonie wzniósł
i tulił zimny świat do snu.

I kochał go jak nigdy nikt
i kruszył, miażdżył -
wstawał świt.


Zmazał łzy

ich słodki smak
w poduszkę wsiąkł.
Gdzieś schował się cień
a oni pletli
warkocz ze słów.


I rzeką myśli nieśli ton

by gubić, szukać,
rwać i prząść!

Na tratwie dnia
kochali żyć
bez sensu i bez ładu - śnić.


Płomień ich przewodnikiem był
wiatr kompanem w podróży tej
I oni tak przez życie szli
samotni, lecz razem
w melodii rytm.
Bez słów.


Mówiłem, że będzie lepiej.
I jest.
Miłego dnia,
Bard.

Tak blisko już


Wiatr
Być jak wiatr
W jej włosy wpaść
Ująć twarz
Łagodnym szeptem traw

Wiatr
Być jak wiatr
Szybować tam
Gdzie księżyca brak
W przestrzeni

Wiatr
Być jak wiatr
Samotny ten
Niemyśli, chmur i snów
Dryfować wśród

Wiatr
Być jak wiatr
Już zawsze tam
Gdzieś obok niej
Po prostu być
I nigdy już
Nie znikać stąd
Gdzie słońce znów
Wygląda zza chmur


I gdzie jest sens?
Zagubił się
W snach,
Które się ziściły
Zapukały do drzwi,
Niespodziewane.

Nie będzie tak źle.
Nie może być.
Miłego dnia,
(Kocham Cię)
Bard.

O Niej


Ocean
Wzburzona tafla
Jej uczuć

Fala
Łagodne uniesienie
Jej brwi

Szum
Ciche westchnienie
Płonącej skóry

Słońce
Tańczące na wodzie
Jej wargi
Na moim karku

Krzyk mew
Wrzask
Dzikiego serca
Jej serca

Kruk
Ruch skrzydeł
Mojego serca
I pióra marzeń
Na piasku
Rozpalonym

Kruk
On tonie
W zieleni

Dzień dobry,
Że tak pozwolę sobie skłamać
W tym dysonansie
Moich myśli.

Miłego dnia,
Bard.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

I krew


Łza
Jak motyl
Przysiadła na policzku
Zatrzepotała skrzydełkami
I upadła
Razem z marzeniami
Zmieszała się
Z goryczą snów
W kałuży myśli

Szept
Jak wiatr
Przefrunął po twarzy
Postawił włosy na karku
I zniknął
W melodii nocy
Wiecznie głodnej
Nowych nadziei
Które mogłaby żreć

Ja
Wsłuchany w szept
Umieram tu
Samotny wśród łez
I krwi

Nie wiem, co mi się dziś dzieje.
Pojebany dzień.
Śpij spokojnie,
Bard.




Skrzydła


"Nie mam uczuć", powiedziała, zbierając jego łzy z podłogi wyłożonej kawałkami jego snów,
które roztrzaskała jednym zdaniem.
"Nie mam uczuć", powiedziała, gdy krew wsiąknęła już w szczeliny jego serca,
rozoranego tak wieloma skrzydłami Aniołów.
On wstał i krzyknął, unosząc swe ręce wysoko.
I odleciał, na własnych skrzydłach.
W kierunku grudniowej nocy.
Jego nocy.

Leć ze mną, proszę
Gdzieś, gdzie nie ma granic
Nie opuszczaj mnie, proszę
Nie chcę
Nie chcę więcej ranić
Upadnij
Obok mnie
Błagam

Świat w płomieniach.
Ratunku?
Nie, już za późno.
Miłego,
Bard.

Chłodne poranki

Zimno tu
W tym sercu
Ciemno tu
W tym sercu
Głucho tu
W tym sercu
Tylko echo odpowiada
Na niezadane pytania

Gdzie wiara?
Nie w sercu
Gdzie radość?
Nie w sercu
Gdzie nadzieja?
Nie w sercu
Więc co w nim jest?
Nieważne

Serce trwa
W niemalżyciu
W jedynieistnieniu
I tylko czasem
Coś nim poruszy
Pociąg na torach
Wróbel na niebie
Słodycz w powietrzu

Zimno tu
(Ale kiedyś będzie cieplej?)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Sny


Rozpłynęły się myśli
W płomieniu jej zieleni
W trzepocie skrzydeł powiek
W łagodnym rozchyleniu warg
Utonęły słowa
W iskrze jej dotyku
W pomarańczy skóry
We wrzasku tej chwili

Gdzie jestem?
Wtulony w jej zapach
Wciśnięty między samotne westchnienia
Nieopodal nieba
Tak blisko ognia
Słucham jej oddechu
I czuję
Że kocham



Ten dzień jest dziwny.
Rzadko tyle weny się zjawia.
Śpij spokojnie,
Bard.

Rozmowy: "Nauka"


Mówili mi: nie wierz w Anioły
Ich skrzydła tylko kaleczą
Ich mowa to myśli, nie słowa
Ich gesty Cię nie uleczą
One niszczą
I niszcząc nie czują. 

Mówili mi: uważaj na noże
Ich ostrza tylko Cię skruszą
Przejdą przez skórę, przez mięśnie
Zabiją Ci serce i duszę
Rozerwą je, obedrą ze złudzeń
Pokropią łzami i rumem

Mówili mi: zapomnij o snach
Sny - bajki, a twoja za długa
Tylko ćmy fruwają na chmurach
Nie dla ciebie niebo i słońca zachody
Dla Ciebie ogień i popioły
Dla Ciebie dym co marszczy myśli
Dla Ciebie mrok
I mgła za ścianą

Mówili mi: nie bój się nocy
W śnie Ci przyniesie ukojenie
W ciemności bólu nie zastaniesz
Samotność jest wierna i cicha
Nie mówi, nie rani, nie kocha
Nie rodzi, nie żyje, nie zdycha
Istnieje

Mówili mi
Nie posłuchałem



Poetka i Bard, musiało coś z tego wyjść.
Geniusz z Ciebie, Mymłonie.
Następnym razem będzie lepiej.
Miłego życia,
Bard.

Pustka zeżarła tytuł


Pustka
Po prostu pustka
Taka pusta
Beznamiętna
Jak czerwień
Księżycowa
Nic już nie ma
Nic
Kompletnie

Pustka
Wszędzie pustka
Pod kołdrą
Za oknem
W kubku po kawie
W popielniczce
W której pet się żarzy
Już demonów nie ma
Już wiatr nie szeleści
Już księżyc się schował
Za chmurami niepamięci

Pustka
Po prostu pustka
Już nawet potwory wyniosły się spod łóżka



Cześć.
Dzięki za szablon, Mymłonie.
I ten, natchnęłaś mnie.
Dałaś pomysł.

Miłego życia,
Bard.

sobota, 19 kwietnia 2014

Shinde

Nie jestem tym, który powinien tu być.

Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego siedzę tutaj, obok Ciebie? Dlaczego wróciłem tutaj znowu?
Nie mam pojęcia. Ale jedno wiem.
Nie powinno mnie tutaj być, pośród zgliszczy i popiołów, w tym dziwnym, starym parku. Nie powinienem spoglądać na walające się po ścieżkach truchła. Nie powinienem czuć odoru rozkładu ludzkiego ciała. Ten świat się skończył. On już zniknął. Przepadł, w odmętach krzyków i krwi.
Wrzask.
To ja. Ja krzyczę.
Głos w błękicie.
Płomienie.
Ogarniają moją duszę.
Znowu.
Wróciłem.
Żyję.
Chyba.


Znalazłem tło, yay. Magia.
Boję się tej nocy.
Miłego życia,
Bard.

Tory

Wszystko pięknie, ładnie, kolorowo. Cały świat jest zielony.
A mimo tego mam jakoś dziwnie dość. Dość nieżycia, dość niespania po nocach, dość wpatrywania się w księżyc i tego nieokreślonego lęku, który mnie prześladuje. Chcę po prostu iść ulicą i się uśmiechać. Tak szeroko, to każdego napotkanego przechodnia.
Szkoda tylko, że to takie trudne.

Cholera. Poszedłbym spać. Obok niej. Słuchając bicia jej serca. Wtulony w jej zapach.
Szczęśliwy.


"Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory".
Miłego życia,
Bard.

Światło

"Zakochałem się, tuż obok Ciebie. Jakiś dziwny motyl przysiadł na moim ramieniu i wyszeptał, że to już, że cały świat się zmieni, jeżeli tylko spojrzę na niego przez Twoje oczy. Miał rację, wiesz?
Zniknęła gdzieś szarość, rozpłynęła się biel. Mój świat zmienił kolor na zielony, przepełniła go nadzieja.
Zakochałem się, tuż obok Ciebie. Słuchając Twojego oddechu, czując jak Twoje rzęsy łaskoczą mnie w policzek. Myśląc tylko o Tobie.
Zakochałem się, tuż obok Ciebie. Stałaś się gwiazdą, wiodącą mnie przez ciemny labirynt wiecznej nocy. Rozpaliłaś w moim sercu coś, czego nigdy wcześniej nie poznałem, czego wcale się nie spodziewałem.
Zakochałem się, tuż obok Ciebie. Twoje dłonie idealnie pasują do moich, Twój uśmiech ma kształt moich marzeń, a Twój szept to głos mojego serca.
Zakochałem się, tuż obok Ciebie. I chcę, żeby to trwało wiecznie. Żebyś wiecznie była szczęśliwa, obok mnie, patrząc w me oczy.
Zakochałem się."

Skąd ona się wzięła? I dlaczego daje mi tyle szczęścia? Czy to normalne?
A może to po prostu jakaś choroba psychiczna, urojenia wyniszczonego samotnością umysłu?
Nie. Na pewno nie. To niemożliwe.
Bo ja wiem co to jest.


Dalej nie znalazłem tego cholernego tła.
Miłego życia,
Bard.

piątek, 18 kwietnia 2014

Yo

Serca nie lubią cierpieć.

Stoję pośród płomieni. Tańczą dookoła, łagodnie łaskoczą mnie po skórze. Żyję wśród nich. Żyję razem z nimi. Ciągle w szaleńczym tańcu. Dusza łaknie ciepła, choć przecież jest go pełno dookoła. Gdzieś zgubił się sens i logika.
Zatracony w burzy.

Nieważne jak się nazywam. Nieważne kim jestem. Ważne, że istnieję. I że Ty też istniejesz, w tym morzu dysonansów. Więc istniejmy. Istniejmy razem, obok siebie.

To by było tyle, jeżeli chodzi o przywitanie się.
Pół godziny szukałem grafiki na tło, nie znalazłem. Może coś zmienię, kiedyś.
Miłego życia,
Bard.