Pośród cichych szeptów cieni
Pośród łagodnych śpiewów iluzji
W nagłym nieistnieniu serca
W niespokojnym oddechu duszy
W krzyku chłodnych wspomnień
W nieoddechu słodkiej krwi
W strumieniach nienazwanych łez
Umieram
I gorzkim uśmiechem
Przykrywam cichy krzyk serca
Które w rozpadzie
Nieżyje
Ratuj
Oddechem dotknął Jej warg Uderzeniem serca Zaplótł warkocz z uniesień Szeptem Przemknął obok jej marzeń Niespełnionych Tylko po to, by Dotknąć serca.
Spojrzeniem obudził Wspomnienia Pełne wzruszeń i szybkich Skrzydłomyśli Płomieniem swej krwi Zaprosił Płomień w jej duszę Istnieniem Ugasił jej pragnienie
Pocałunkiem ukoił Nieżycie Spierzchniętych warg Istnienia Ciepłem poukładał Pustkę W realności jej snów Dał szczęście W całości sobą
A kruk wrzeszczy
"Nigdy więcej, nigdy już!"
Dobranoc,
Bard.
Chcę być obok Ciebie. Dogryzać Ci tylko po to, by Twoje roześmianeobrażone "chrzań się!" przyprawiło mnie o niekontrolowany napad śmiechu. Chcę być obok Ciebie. Oprzeć głowę na Twoim ramieniu i usłyszeć Twoje zrezygnowane westchnienie zatytułowane "Nie śpij na mnie, bo Cię ugryzę". Chcę być obok Ciebie. Oglądać Twój uśmiech, ten typowo Twój, ten od którego nigdy nie potrafię oderwać wzroku.
Takie moje małe, ale wielkie uzależnienie, od którego nie chcę się uwalniać.
"Zamykam oczy, tamując łzy. Słyszę jak za oknem wiatr porusza gałęziami drzew. Oczyma duszy widzę, jak księżyc chowa się za płaszczem chmur, razem z gwiazdami.
Zamykam oczy, przywołuję przed nie Twój obraz. Twoje ciemne oczy, jasnobrązowe loki. Przywołuje wspomnienia. Przelatują jak film, przesuwany do przodu na starej kasecie.
Zamykam oczy, tylko po to, by Cię zobaczyć. Czuję chłód, bo w kominku już dawno zgasło. Która godzina? Nie mam pojęcia. Nie chcę wiedzieć.
Zamykam oczy, w powietrzu rozbrzmiewa skrzypnięcie otwierającej się okiennicy. Przeciąg cichutko wędruje po pokoju, zdmuchuje płomyk świeczki. Światło gaśnie, tak jak gasnę ja. I moje uczucia.
Zamykam oczy, przeczesuję otwartą dłonią włosy. Słyszę własne serce. Jego krzyk. Pisk. Wrzask. Boję się, wiesz? Boję się jak cholera.
Zamykam oczy, przestaję myśleć. Wstaję. Ręce się trzęsą. Czuję łzę, spływającą po policzku. Podnoszę powieki, z trudem. Ledwo mi się to udaje. Idę po płaszcz, zarzucam go tylko na siebie.
Zamykam oczy, zaciskam pięści. Zimno. Cholernie zimno. Jak w pierwszy dzień zimy. Ale to jesień. Nie ubrałem czapki. Idiota ze mnie, co?
Zamykam oczy, żeby nie widzieć niczego. Ty już czekasz, marzniesz. Podchodzę do Ciebie, jak debil. Przecież nim jestem. Przytulam Cię. Nie myślę. Serce. To serce wszystko za mnie robi.
Zamykam oczy, kropla czegoś słonego spływa po moim policzku i spada w dół, na ziemię. "Kocham Cię". Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.. Bo na resztę nie starcza mi sił. Boję się. Niczego wcześniej się tak nie bałem jak Twojej odpowiedzi.
Zamykam oczy, bo przed momentem ją usłyszałem. I ciągle nie wierzę. Przytulasz mnie mocniej. Łzy już nie spadają na ziemię. Teraz nie ma łez. Teraz jesteś Ty. I twoje słowa.
"Ja Ciebie też"."
Mówili,
że za nim idzie deszcz, że po jego śladach kroczy pustka, obnażająca
zakrwawione kły marzeń, które nigdy się nie spełnią. Mówili, że przyszedł z północy, niesiony przez cierpienie i rozpacz, kłębiące się w jego krwi, wyciekającej z ran na jego sercu. Mówili, że zrodził się z popiołów ludzkiej duszy, zmęczonej ciągłym bólem i tęsknotą za szczęściem. Mówili, że wszystko, czego tylko się dotknął, zmieniało się w czarny pył, choć on nie zawsze tego chciał. Opowiadali przeróżne historie... I wiesz co? W każdej z nich było ziarno prawdy.
Błądzę. Ciągle błądzę! Chodzę po drogach, na których nie napotykam niczego. Tylko ciemność. Leżę w łóżku, życie gdzieś ze mnie ucieka bokiem. Zwykłe "jutro będzie lepiej" już nie wystarcza. Nigdy nie wystarczało! Trochę się boję. Ale dam sobie radę. Dla Was.
Przejdźmy się po ulicach, wyłożonych naszymi snami.
Zaśpiewajmy cichą pieśń naszych marzeń, opuszczonych.
Niech rozbrzmiewa echem myśli, szmerem wód setek mórz.
Napijmy się gorzkiego wina, o smaku naszej słodkiej krwi.
Rozgrzejmy swe dłonie w błękitnym blasku ulicznych latarni.
Zasłuchajmy się w krzyku pociągu, mknącego po torach.
Przywitajmy się z szarymi smugami nocy, tych minionych.
Rozpłyńmy się w blasku księżyca.
Jak kruki.
Była jak mała dziewczynka. Wtuliła się w niego. A on…
Objął jej szyję łagodnym powiewem pocałunku, dotknął skórę spokojnym tchnieniem warg. Zaplótł warkocz z jej marzeń, spokojnym westchnieniem bez spokoju odgarnął troski. Zapomniał się w niej. A ona zapomniała się w nim. W łagodnych szeptach jego serca i krwi, tak nagle szybkiej. Zamknął jej świat w swoich dłoniach. Zamknął niezrównoważonymi ustami jej usta, a jej płomienie złączył ze swoimi. I zniknęła mała dziewczynka. Nie było w niej już nic dziecięcego.
Utonęli razem w zieleni swych oczu, tak bezkresnej i pożądliwej.
Upadłem w miłość.
Jej oczy. Tylko tyle pamiętał. Te jej zielone oczy, pełne wszystkiego. Dosłownie. W nich była cała ona. Cała jej dusza, która próbowała wyrwać się na zewnątrz, dotknąć jego. Widział w nich płomień, którego nikt nie był w stanie ugasić. Żywioł nie do ujarzmienia, który pragnął coraz więcej i więcej.
Jej oczy. Bezkresny ocean uczuć i myśli, które zazwyczaj ukrywała. Cały odrębny świat jej umysłu.
Czyste piękno.
Upadłem w miłość
Gdzieś obok Ciebie
Gdzie motyle trzepoczą
Tysiącem swych skrzydeł
I upadłszy, zapomniałem,
Jak wygląda życie bez Ciebie
Bez świata
Odbitego w Twych oczach
A marzenia
Zmieniły się w bajkę
Naszą wspólną
Błękit nieba i słońce, radośnie wyglądające zza morza chmur.
Chce się żyć.
Kiedy ona jest obok. Kiedy trzymam jej dłoń w swojej. Kiedy słucham jej głosu, balsam dla moich uszu. Kiedy tylko czuję jej obecność. Kiedy wspólnie możemy spojrzeć w gwiazdy. Kiedy nawet przydrożne drzewa się do nas uśmiechają.
Chce się żyć.
Tak po prostu.
Upadłem w miłość.
Upadłem.
Chwała Bogu, że nie samotnie.
Miłego wieczoru,
Bard.