sobota, 28 czerwca 2014

Dorośnij


Głupio tak, Mała
Bać się kochać
Ale chyba nie umiem
Nie umiem nie ranić
Tych wszystkich ludzi
Którzy są zbyt blisko

Muszę dorosnąć
Zamiast bawić się w snach
I śpiewać na ulicach
Muszę dorosnąć
To trochę straszne
Tego też się boję

Trochę strasznie tutaj
W tym cichym, pustym pokoju
Niech ktoś zapali światło
I szybko ucieknie
Żebym nie mógł więcej
Zadać mu bólu

Westchnienie
Coś dużo tych błędów
Niewybaczalnych
Zbyt dużo
I zbyt głupich
Tak sądzę

Chyba ucieknę
Gdzieś daleko
Gdzie nie ma ludzi
I w końcu będzie dobrze
Bo tam przecież jest pusto
Nie będzie kogo ranić

Głupio tak, Mała
Tonąć w kłamstwach
I nie umieć nie ranić
Tych, których się kocha
Tak mocno
Że aż wstyd

czwartek, 19 czerwca 2014

"Zielony Księżyc"

Wszystko zaczęło się kiedyś, wcale nie tak niedawno. Wszystko zaczęło się od księżyca, który przybrał barwę zieleni. Ale tylko na godzinę, między jednym dniem a drugim, o północy. Wszystko zaczęło się od ludzi, którzy nie mogli spać. I teraz jest tak co noc.
Park. Niemal pusty. Tylko na jednej ławce ktoś siedział, z jednym okiem zamkniętym, a drugim otwartym. Szmer trawy i liści, poruszanych przez wiatr, był jak kołysanka.
- Yyy… Przepraszam, ale… Kim pan w ogóle jest?
Skąd ona się wzięła? Dziewczynka, mały pierdek, może dwanaście lat. Niezbyt zadbane włosy, troszkę za małe ubrania, szare.
- A Ty?
- Ja… Tego nooo… Ja jestem… No ale kim pan jest?
Dzieci. Z dziećmi nie da się dogadać. Uśmiechnął się.
- No cóż, nazywam się Stefan.
- I co pan tu robi?
- Siedzę.
- Iiiiiiiiii?
- I patrzę.
- Na co?
- Na księżyc.
Dziewczynka uniosła jedną brew, uśmiechnęła się.
- To popatrzmy razem!
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Dobrze, mała. Popatrzmy razem.
A tak zaczęło się coś nowego. Coś, czego nikt wcześniej nie widział i czego nikt więcej nie zobaczy. Ludzie spotykają się, wpadają na siebie przypadkowo. I wiecie… Czasem nic z tego nie wynika. Ale czasem wynika wiele. Nawet wszystko. Rozumiecie? To dobrze. A jeżeli nie… To zrozumiecie. Kiedyś.
- Czy macie pozwolenie, żeby tu siedzieć?!
A ten to kto znowu? Wygląda dziwnie. Skąd ten czarny mundur.
- Kim jest ten pan, panie Stefanie? – zapytała dziewczynka.
- Kim pan jest, proszę pana? – zapytał Stefan.
- Czy macie pozwolenie, żeby tu siedzieć? – wszędzie tylko te pytania.
Dziewczynka wstała. Postawa prosto, pierś wypięta, pupa do tyłu, tak jak uczyli w domu.
- Mama mi pozwoliła, więc mogę!
Stefan się uśmiechnął. Czarny pan też. I przestał pytać. Poszedł sobie gdzieś.
- Ci w czarnych mundurach już tacy są, mała. Siadaj.
Cisza. Tylko wiatr gdzieś w konarach drzew. Tylko gdzieś samochody na ulicach.
- Panie Stefanie… Yyy… Jak pan myśli… Dlaczego księżyc jest zielony?
- A Ty, jak myślisz?
- Bo wie pan… Mi już to dziadek opowiadał kiedyś, wie pan?
Pokręcił głową.
- Kim jest Twój dziadek?
- Mój dziadek? Yyyy…. Mój dziadek… Tego… Bo wie pan, mój dziadek… Bo mój dziadek jest…. Mój dziaaa… Yyyy… Mój dziadek jest moim dziadkiem!
Stefan znowu się uśmiechnął.
- Ale kim on jest?
- Mój dziadek… Mój dziadek jeeeest… Mój dziadek jest tatą mojej, yyy… Mamy! Tatą mamy!
Westchnął, patrząc się na nią. Spoglądała na księżyc, zafascynowana.
- No dobrze. I co Ci mówił dziadek?
- Dziadek? Aaaa, tak! Dziadek mi opowiadał, że ten księżyc to wcale nie jest księżyc, tylko planeta. I tego, ta planeta, po caaaałych dwudziestu czterech godzinach – jest zmęczona! I ona idzie spać, wie pan? I wtedy, tak mi mówił dziadek, widać księżyc, ale ten prawdziwy! I ten, wtedy widać prawdziwy księżyc. I ten księżyc to ten prawdziwy, rozumie pan?
- Rozumiem.
Cisza.
- Psze panaaa…
- Tak, mała?
- Ten czarny pan się do nas przysiadł.
- Ci w czarnych mundurach już tak mają, mała. Spokojnie.
- Ale, ale…
- Nie ma się czego bać, mała. Naprawdę.
- Dlaczego ten pan się do nas przysiadł?
- Widzisz… Tak w życiu jest, że ludzie się do nas przysiadają. I siedzą obok nas. Czasem przez kilka minut, czasem przez kilka godzin, czasem bardzo, bardzo długo. A potem wstają i idą sobie. A my nawet nie wiemy do końca gdzie.
- Niech pan nigdzie nie idzie, panie Stefanie.
- Dobrze, mała.
Cisza. Tylko wiatr gdzieś w konarach drzew. Tylko gdzieś samochody na ulicach.
- Panie Stefanie, miał mi pan coś powiedzieć!
- Hym?
- Zielony. Księżyc. Pamięta pan, psze pana?
- A tak, pamiętam.
- Chcecie usłyszeć czarną historię o zielonym księżycu? – odezwał się czarny pan.
Dziewczynka spojrzała na niego, przekrzywiła głowę i kiwnęła nią. Stefan wzruszył ramionami, uśmiechając się.
- Więc… Księżyc to nie żadna planeta. Księżyc jest księżycem, przecież to oczywiste. Ale nasz księżyc jest biały – czarny pan westchnął, tym odgłosem, który wydają z siebie bardzo zapracowani ludzie po całym dniu roboty. – Jest zielony, bo kiedyś coś poszło nie tak. Kiedyś, kiedy księżyc wstał troszkę za wcześnie i zasłonił słońce. Księżyc i słońce się pokłócili, jak to często bywa w takich sytuacjach. I od tej pory, koło północy, słońce robi psikusa księżycowi. Zmienia kolor na zielony i zasłania księżyc. Już rozumiecie?
Dziewczynka spojrzała na niego, unosząc jedną brew.
- Kim pan jest, proszę pana?
- Nikim.
- Kimś pan musi być.
- Jestem nikim.
- Nieprawda!
- Prawda.
- Nieprawda. I niech mi pan nie wmawia, że to prawda!
- Prawda.
- Nie-e-e-e-e-e-e!
Stefan położył dłoń na ramieniu dziewczynki.
- Przestań, mała.
- Ale ten pan kłamie.
- Nie. On po prostu tego nie wie.
- Nie wie kim jest?
- Nie wie, że nie może być nikim.
- Panie Stefanie, niech pan mu to wytłumaczy!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Sam musi do tego dojść.
- Dlaczego?
- Tak już jest.
Czarny pan westchnął. Nie słuchał ich. Po prostu patrzył w księżyc.
- Ci w czarnych mundurach już tak mają, prawda? – zapytała dziewczynka.
- Prawda. Ale masz rację. Nie można być nikim. Nie ma kogoś, kto jest nikim. Zawsze jesteśmy kimś. Ja jestem sobą, a Ty jesteś Tobą. I nic tego nie zmieni. Jesteśmy ludźmi. I zawsze będziemy, nawet kiedy już nas nie będzie. Rozumiesz?
- Nie.
- To nic nie szkodzi. Kiedyś zrozumiesz.
Jesteśmy twórcami własnych żyć, szewcami losu, posiadaczami dusz, kowalami serc. Jesteśmy siostrami, braćmi, ciotkami, matkami, dziećmi, babciami, ojcami, dziadkami. Jesteśmy, istniejemy w ciszy.
- Panie Stefanie! Dlaczego on jest zielony?
- Oj, mała, zapomniałbym, przecież miałem Ci to powiedzieć.
- No, proszę pana!
- Więc… Kurczę. Trudno mi powiedzieć.
- Jak to?
- Bo widzisz, mała… Sam nie wiem. Mogę tylko przypuszczać.
- Niech pan przypuszcza!
Stefan uśmiechnął się, patrząc na nią.
- Widzisz… Ja myślę, że księżyc jest zielony, bo zielony uspokaja.
- Ale dzieci muszą spać przed siódmą. Więc po co ten księżyc?
- Mała… Czasem jest tak, że nie da się zasnąć przed siódmą, choćbyś nie wiadomo jak bardzo chciała. Wtedy siedzisz i myślisz nad tym wszystkim, co zrobiłaś. I nie możesz spać. Po prostu się nie da.
- Iiiii?
- I wtedy wychodzisz na balkon albo patrzysz przez okno. I widzisz ten zielony księżyc. I jego widok sprawia, że łatwiej Ci zasnąć. Rozumiesz?
- Mhm.
- Księżyc jest zielony, bo coś w tym świecie musi nam pomagać, nie może być tylko pełno problemów.
- Jest pan bardzo mądry, panie Stefanie.
- Prawie jak Twój dziadek, prawda?
- Noooo…. Prawie!
- Twój dziadek jest dużo mądrzejszy?
- Troszeczkę.
- Duża ta troszeczka?
- Malutka.
- Bardzo malutka?
- Bardzo.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo to znaczy, że za niedługo będę tak mądry jak Twój dziadek, mała.
- Iii?
- I wtedy będę mógł opowiadać Ci bajki o zielonym księżycu.
Wszystko się zmienia. Świat się zmienia. Dlatego, że my się zmieniamy. A my tworzymy świat. My go kreujemy, sobą. Kolorujemy go swoimi słowami i czynami, tym jacy jesteśmy dla innych. My jesteśmy światem. A świat jest nami. To łatwe, naprawdę.
Wystarczy tylko się rozejrzeć.
- Nieprawda!
Znowu ktoś przyszedł. Jakiś ktoś w szarym płaszczu.
- To wszystko nieprawda!
- Ale co? – zapytał czarny pan.
- Wszystko.
- Skąd wiesz? – zapytała dziewczynka.
- Bo wiem.
- Więc opowiedz. Dlaczego księżyc jest zielony? – zapytał Stefan.
- Ha! Dobrze. Nie ma problemu.
Wybiła pierwsza. Zniknął zielony księżyc. I wszystko się skończyło.
Mężczyzna w czarnym mundurze przez dwa tygodnie szukał ubranej na szaro dziewczynki i mężczyzny o imieniu Stefan. Spędził na poszukiwaniach cały swój wolny czas, którego miał aż nad to. Nie wiedział… Nie mógł wiedzieć, że dziewczynka uciekła z domu. Nie miała rodziców, zginęli, gdy miała rok. Wychowywał ją dziadek. Dla niego jedyną dyscypliną był kabel od głośników jego starej wieży stereo. Mężczyzna jej szukał, ale nigdy jej znalazł. Nie mógł też wiedzieć, że Stefan był bezdomnym, który ledwo wiązał koniec z końcem przez ostatnie kilka lat.
Nie znalazł ich. Nigdy ich nie znalazł. Bo dziewczynka spała. Na dnie rzeki, którą próbowała przejść dwie godziny później, upierając się, że da radę przeskoczyć z kamyka na kamyk. Stefan był wtedy obok, ale nie mógł nic zrobić. Schlał się, chciał zabić poczucie winy. Przeszedł przez ulicę na czerwonym świetle. Albo raczej nie przeszedł…
Mundurowy nie znalazł ich. A sam umarł rok później. Przez pięć lat toczył walkę z rakiem. I kiedy już myślał, że zwycięży… Przegrał.
Tak to się skończyło. Nikt ich więcej nie widział.
A… Zapomniałbym. Ten ktoś w szarym płaszczu? Przecież musisz pamiętać. To byłaś Ty. Stałaś tam wtedy. Słuchałaś ich. Musisz pamiętać, takich rzeczy się nie zapomina. A ja byłem obok. Patrzyłem na to wszystko.
Dlaczego księżyc jest zielony? Dla mnie zielony księżyc to marzenia. I sny. I słowa, te niewypowiedziane. Każdy ma własny księżyc. Taki swój, prywatny. Ale Ci, którzy są blisko tych marzeń, widzą już ich kolor. Zieleń. Zieleń trawy w górskim zagajniku, zieleń raf koralowych, zieleń oczu drugiej osoby. Zieleń snów.
Ale to tylko moje myśli.
A tak szczerze, między nami mówiąc…
Wiesz może dlaczego księżyc jest zielony?

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Czas Ognia


Spotkałem kiedyś płomień o zielonych oczach, zimnych dłoniach i gorących wargach.
Dotknąłem kiedyś duszy, takiej niespokojnej i gwałtownej, jak podmuch górskiego wiatru.
Znalazłem kiedyś gwiazdę na wschodzie, jaśniejszą od wszystkich innych,
którą nazwałem imieniem moich marzeń.

A teraz stoję w popiołach.
I modlę się o to, bym znalazł tutaj choć trochę żaru,
który ciągle się tli.

Wszystko skręca
Nierealne marzenia
Chwyć moją dłoń

Już utraciłem
Ten pieprzyk na szyi
Znamię na plecach
I ją całą

Stoję tutaj
W popiołach tej duszy
Która płonęła
I upadła

wtorek, 3 czerwca 2014

Nic nadzwyczajnego


Pocałował ją. Tak, od tego to wszystko się zaczęło.
Od delikatnego muśnięcia jej ust, od czegoś na kształt lekkiego
powiewu morskiej bryzy latem, kiedy dookoła nie ma jak schować się przed cieniem.
Zamknął oczy. Wszystko, co działo się w jego głowie, działo się jednocześnie w rzeczywistości.
Jego dłonie wędrowały, wytyczały szlaki, których jeszcze nikt inny nie przemierzył,
rozpalały jej skórę, jej serce, jej myśli.
Poczuł smak jej skóry. To było... Zaskakujące. Nie mógł tego określić, nie potrafił.
Czuł tylko jak powoli wszystko znika, wszystko się rozmazuje.
Czuł się tak, jakbym tańczył walca ze swoim marzeniem.
To było jednocześnie fascynujące, piękne i napełniające strachem.
Bał się, że naruszy kruchość jej istnienia. W jego głowie rodziły się myśli,
by odsunąć to wszystko od siebie, przy wyrwać się z rytmu tego tańca.

A potem myśli gdzieś zniknęły, wszystkie.

Była tylko ona. Zatracił się w niej, utonął całkowicie.
Były tylko jej zielone oczy, w których widział wszystko, czego ona pragnęła.
Był tylko chłód jej dłoni, wdzierający się pod koszulę.
Był tylko zapach jej perfum, mącący w głowie, sprawiający, że potrafił skupić się tylko na niej.
Była tylko ona. I on. Razem.
Pośród bezdźwięcznej muzyki oddechów i snów,
które stały się realne.

Nic nadzwyczajnego.
Ale tam była ona.
To musiało być inne.